-
Co robisz? - zapytałam esemesowo dobrą znajomą. - Bo ja maluję
kuchnię.
-
Robię coś podobnego;) Może nie maluję kuchni, ale odgruzowuję
swój pokój, za bardzo mnie już przytłaczał, wyrzucam bez
sentymentów co się da:) - odpisała.
A
mnie natchnęło! Pomyślałam, że w przerwie między kładzeniem
pierwszej warstwy farby a drugiej napiszę post o odgruzowywaniu
własnej przestrzeni.
Rozpoczynam
tym samym nowy dział na blogu o wdzięcznej nazwie – „psychologia
mieszkania”:) Zapraszam:)
Ludzie
dzielą się na tych, którzy z sentymentem przechowują papierki po
gumach Turbo i sreberka po czekoladach z czasów, gdy te były
towarem deficytowym i luksusowym oraz tych, którzy papierki po
wszelkich łakociach zawsze beztrosko wyrzucają. Tych, którzy z
nabożną czcią począwszy od 86 roku wkładają do sobie tylko
znanego, domowego sejfu zużyty bilet pkp, pks lub tramwajowy. I
tych, którzy nic nie zbierają, nic nie kolekcjonują i w ogóle na
tym polu wykazują się daleko posuniętą ignorancją. Tych, którzy
z domu nigdy nie wyrzucą nic, bo „to zawsze może się przydać”
i tych, którzy regularnie pozbywają się z mieszkania rzeczy,
których już nie potrzebują i nie używają albo które zwyczajnie
przestały im się podobać. Mnie bliżej do tych drugich. Nie
zbieram, nie kolekcjonują, nie przechowuję… a do tego regularnie
odgruzowuję swoje mieszkanie. I bardzo to lubię! A wiecie dlaczego?
Bo odgruzowywanie mieszkania ma moc terapeutyczną. Sprawia, że
lżej się robi człowiekowi na sercu i duszy.
Terapeutyczna
moc odgruzowywania
Odgruzowanie
mieszkania ma moc terapeutyczną, bo oczyszczając otaczającą nas
przestrzeń, oczyszczamy też siebie – symbolicznie pozbywamy się
tego, co nie jest już nam w życiu potrzebne, co nam ciąży,
przeszkadza, zabiera przestrzeń i kradnie życiową energię.
Pozbywając się z naszego życia rzeczy, które są nam już zbędne
robimy równocześnie miejsce na nowe. I to nowe wcale nie musi
oznaczać kupna nowego mebla czy dodatku, choć często tak właśnie
się dzieje. To nowe, które przyjdzie do naszego domu równie dobrze
może przyjść pod postacią nowych relacji, nowych znajomych,
nowej pracy albo nowej pasji:)
Już
słyszę jak mówicie ze sceptycyzmem: „gdyby to było takie łatwe,
że wyrzucisz stary fotel i nagle dostaniesz nową pracę albo
poznasz miłość swojego życia, to wszyscy nic innego by nie robili
tylko w kółko porządkowali”.
Cóż,
nikogo nie namawiam, mówię tylko: nie dowiesz się jak nie
spróbujesz:).
Wszystkie
przedmioty, którymi się otaczasz mają określoną energię i tą
energią na Ciebie oddziałują. Jeśli dajmy na to otaczasz się
rzeczami z przeszłości to wciąż w tej przeszłości tkwisz i
trudno będzie ci ruszyć naprzód. Jeśli dla przykładu jesteś już
dojrzałą kobietą, a twój pokój nie widział remontu od czasu gdy
skończyłaś siedem lat, to znaczy, że na ścianach wciąż są
różowe tapety, bo jakoś nie było okazji zerwać starych i położyć
nowych, a na półkach wciąż zalegają pluszaki, bo co z nimi
zrobić, a poza tym są takie przytulaśnie – wiedz, że może to
mieć bezpośrednie przełożenie na to jak wygląda Twoje życia.
Choć możesz sobie z tego nie zdawać sprawy takie wnętrze
oddziałuje na Ciebie i sprawia, że na poziomie emocjonalnym wciąż
jesteś tą małą dziewczynką, która bawiła się pluszakami. I to
podświadomie może Cię hamować w podejmowaniu dorosłych decyzji i
wchodzeniu w dorosłe relacje.
A teraz, żeby nie było, że się
wymądrzam, a nie wiem o czym mówię - przykład z mojego
podwórka:) Bardzo lubiłam swoje studia i czas studiów do dziś
uważam za jeden z piękniejszych okresów w moim życiu. Bardzo
długo jednak po skończeniu studiów nie mogłam przeskoczyć faktu,
że już nie jestem studentką, brakowało mi ludzi z grupy,
profesorów, zajęć, atmosfery uczelni i oczywiście całej tej
rozrywkowej otoczki, która towarzyszy studiowaniu. Sentyment za tym
co było sentymentem, ale ja dosłownie nie mogłam ruszyć z
miejsca. Nie chodziłam już na zajęcia, a moja legitymacja
studencka dawno straciła ważność, tymczasem moje życie wciąż
wyglądało dokładnie tak jak wtedy, gdy studiowałam, z tą
różnicą, że nie było tak kolorowe jak na studiach. Najbardziej
dało mi się to we znaki w sprawach zawodowych, bo miałam kłopoty
ze zdobyciem tak zwanej normalnej pracy. Wszystkie prace jakie wtedy
wykonywałam były takie jakbym wciąż studiowała – wszystkie „na
chwilę”, „na zlecenie”, „na zastępstwo” a finansowo
niewiele różniące się od studenckiego stypendium. Któregoś
dnia po raz kolejny analizując dlaczego tak się dzieje, przyjrzałam
się uważnie swojemu pokojowi. To co zobaczyłam – zelektryzowało
mnie! Zobaczyłam, że… wciąż jestem na studiach. Szuflada komody
nie domykała się, bo piętrzyły się w niej wydruki poszczególnych
rozdziałów mojej pracy magisterskiej, jedne z uwagami promotorki,
inne będące kolejnymi, lepszymi wersjami tego samego rozdziału.
Kolejna szuflada co prawda się domykała, ale z trudem bo wypełniona
była notatkami z wykładów z ostatniego roku. Były w niej też
materiały z zajęć i kserówki, z których uczyłam się do
egzaminów. W biurku natomiast znalazłam plany zajęć z ostatnich
dwóch semestrów, listę książek do oddania do biblioteki, w
której miałam podbić obiegówkę i kartkę z korespondencją
prowadzoną na jednym z nudnych wykładów. Regały w pokoju
wypełnione (poprawka - przepełnione!) były książkami ze studiów
– podręcznikami, lekturami, omówieniami lektur… Studia po
prostu wyłaziły z każdego kąta!
Jak
to się stało - zastanawiałam się – skoro od skończenia
studiów, regularnie pozbywałam się ze swojego wnętrza wszystkiego
tego, co niepotrzebne.
Widocznie
jednak pozbywałam się nie tego co trzeba:)
Jak
więc miałam ruszyć naprzód, skoro żyłam w przeszłości i
otaczałam rzeczami z czasów, które minęły? Jak miałam prowadzić
dorosłe życie, tkwiąc po uszy w pamiątkach ze studiów? Kiedy
uświadomiłam sobie tę zależność zabrałam się za porządki:)
Nie było łatwo, bo rozstaniu z każdą notatką, kserówką i
zadrukowaną stroną magisterki towarzyszył duży sentyment i sporo
miłych wspomnień, ale… wiedziałam, że muszę i chcę! W drobny
mak podarłam absolutnie wszystko – każdą notatkę, kserówkę i
karteluszkę. Książki spakowałam w kilka kartonów i wystawiłam w
Internecie na sprzedaż (jeszcze tego samego dnia zjawiła się po
nie bardzo miła studentka). Te porządki zajęły mi kilka ładnych
godzin, ale gdy już je skończyłam poczułam radość i ulgę, i
poczułam jakby spadł mi z pleców jakiś olbrzymi ciężar. Ta
zmiana była też mocno odczuwalna w moim mieszkaniu – wokół
zrobiło się jaśniej i przestrzenniej. Zrobiło się miejsce na
nowe. I to nowe przyszło – szybciej niż się spodziewałam. Życie
nabrało rozpędu, a właściwie to ja nabrałam rozpędu i zabrałam
się do działania – wreszcie zaczęłam zawodowo robić to, o czym
zawsze marzyłam.
Od
tej pory, gdy jakiś etap w moim życiu się kończy, bardzo dbam o to,
by oczyścić z niego przestrzeń. Nie zawsze łatwe jest pożegnanie
z czymś na poziomie emocjonalnym, natomiast odgruzowanie w takim
momencie przestrzeni jest pierwszym krokiem w tym kierunku.
Kiedy
najlepiej odgruzowywać przestrzeń?
-
Gdy z niewiadomego powodu czujemy się w naszym
mieszkaniu/domu/pokoju zmęczeni i przytłoczeni.
-
Gdy czujemy, że w naszym otoczeniu robi się za ciasno, potykamy się
o sprzęty, uderzamy o kanty stołów, nie możemy zmieścić ubrań
w garderobie, a przedmiotów w szafkach lub na półkach, ciągle
czegoś szukamy i nie możemy znaleźć.
-
Gdy zaczęliśmy źle sypiać, a rano budzimy się wyczerpani i nie
wiemy dlaczego tak się dzieje. Czasami kłopoty ze snem spowodowane
są stresującą sytuacją w naszym życiu, jeśli jednak poziom
stresu się nie zwiększył, a kłopoty ze snem pogorszyły może to
mieć związek ze zbyt zagraconą przestrzenią, w której śpimy (na
przykład zbyt dużą ilością kurzu na przedmiotach, albo zbyt dużą
ilością rzeczy, na których przed snem skupiamy uwagę, co sprawia,
że nie możemy się wyciszyć).
-
Gdy pragniemy zmiany w swoim życiu, ale nie bardzo wiemy o jakiego
typu zmianę nam chodzi. Ci, którzy regularnie odgruzowują
przestrzeń wiedzą, że: porządkowanie porządkuje w głowie. Nagle
w trakcie rozstawania się z wyszczerbionym kubkiem, można sobie
uświadomić, że wcale nie lubimy pić z kubków tylko z filiżanek,
więc dlaczego wciąż trzymamy w szafce stary kubek i dlaczego to w
nim parzymy herbatę zamiast wyjąć porcelanowy zestaw, który nie
wiedzieć dlaczego oszczędzamy na specjalne okazje. Dziś jest
specjalna okazja, każdego dnia jest specjalna okazja. I tak po nitce
do kłębka dochodzimy do tego jak wielu przyjemności w w życiu
sobie odmawiamy, choć wcale nie musimy.
-
Gdy sprawy w naszym życiu nagle zaczęły się komplikować, albo
utkwiły w miejscu i nie mogą ruszyć z kopyta:)
-
Gdy chcemy zmienić charakter łączącej nas z kimś relacji na
przykład jakąś relację naprawić lub zakończyć. Warto wtedy
uporządkować rzeczy, które łączą nas z daną osobą – są od
niej prezentem, przypominają nam o niej, kojarzą się ze wspólnie
spędzonym czasem itp., i zastanowić się jakie emocje nam przy tym
towarzyszą.
-
Gdy czujemy wewnętrzną potrzebę uporządkowania czegoś w swoim
życiu.
-
Gdy po prostu – lubimy porządkować i pozbywać się tego co jest
nam już zbędne:)
Jak
odgruzowywać?
Z
czystym sercem i otwartym umysłem:)
Przyda
się też worek na śmieci:)
Najprościej
jest po kolei przyjrzeć się każdemu przedmiotowi i zastanowić
jakie emocje w nas wywołuje. Warto też odpowiedzieć sobie na kilka
pytań:
- Czy
lubimy ten przedmiot?
-
Czy go potrzebujemy?
-
Czy będziemy go używać?
-
Kiedy ostatni raz go używaliśmy?
-
Jeśli od dłuższego czasu go nie używamy, to dlaczego wciąż go
mamy?
-
Skąd mamy ten przedmiot (kupiliśmy go?, dostaliśmy w prezencie?,
jest po kimś pamiątką?)
-
Co czujemy posiadając ten przedmiot i co będziemy czuć gdy się
go pozbędziemy?
-
Czy chcemy się go pozbyć? A jeśli nie to dlaczego?
-
Czy pozbywamy się tego przedmiotu z lekkim sercem, czy z poczuciem
winy?
-
Czy psychicznie jesteśmy gotowi rozstać się ze wszystkim tym, co
ten przedmiot symbolizuje?
I
tak dochodzimy do sedna, bo podstawą jest psychiczna gotowość:).
Jeśli czujesz, że odgruzowywanie póki co Cię przerasta – daj
sobie spokój i daj sobie czas:) To, że coś jest w danym momencie
dobre dla kogoś nie oznacza, że w tym samym momencie jest dobre dla
Ciebie. Słuchaj siebie i rób rzeczy w zgodzie z sobą. Kiedy
przyjdzie „ten” czas, odgruzowywanie samo o sobie przypomni. Mnie
przypomina o sobie dość często;) A Wam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz