środa, 9 sierpnia 2017

Wszystko dobre co się dobrze kończy czyli co zrobić z korków od wina

Wieczór był letni i upalny. Świerszcze grały, żaby kumkały, a komary cięły. Oj, jak cięły... Gdzieś z oddali dobiegało muczenie krów i odgłosy gospodarzy łagodnie lecz stanowczo zaganiających krowy do obory. Muczenie krów mieszało się ze śpiewami biesiadników, którzy rozpalali pierwsze, wieczorne ognisko. I się śpiewało, i się lało wino, i się gadało... Ale jak gadało! Gadało się długo, długo w noc, prawdziwie i szczerze, jak to przy winie - a w winie wiadomo: w winie prawda - in vino veritas…




A rano było wielkie sprzątanie. O wielkim kacu wspominać nie będziemy, by nie psuć sielskiego nastroju tej opowieści;) Tak więc rano było wielkie sprzątanie…
Otworzyłam szafkę pod zlewem, w której stał kosz, by wrzucić śmierci po wieczornej biesiadzie, gdy usłyszałam lekko naburmuszony, a lekko oskarżycielski głos:
- To niesprawiedliwe!
W pierwszej chwili pomyślałam, że to któryś z uczestników wczorajszego „panelu dyskusyjnego” obudził się, wstał i teraz skarży się na ból głowy - następstwo wczorajszego, umysłowego wysiłku, niezbędnego przy prowadzeniu wielogodzinnej intelektualno-erudycyjnej debaty przy ognisku.
Odwróciłam się, ale w kuchni nikogo nie było.
- Oni to sobie siedzą na wygodnych posadkach, a my z tym samym potencjałem, tymi samymi umiejętnościami, to co…?! Nikomu niepotrzebni, do niczego nie zdatni, tak?! Jawna niesprawiedliwość – skarżył się głos.
Zamrugałam powiekami, raz, drugi i trzeci dla pewności, że nie śpię. Bo to co widziałam, bardziej pasowało do snu niż do jawy. Następnie uszczypnęłam się w dłoń. Mocno - żeby nie było, że może jednak śpię... Ale nie, nie spałam. Nie spałam z całą pewnością. Stałam przed otwartą szafką, w której był kosz na śmieci i gapiłam się na zgarnięte na skraj kuchennego blatu korki od wina.
A korki do mnie gadały… A  właściwie to pokrzykiwały.
- Jawna niesprawiedliwość! - powtórzył ponownie pierwszy z brzegu, a reszta mu zawtórowała, popatrując przy tym na mnie z wyrzutem.
- Dla jednych salony dla drugich wysypisko! - zawołał kolejny podburzająco.
- W tym domu najwyraźniej są równi i równiejsi! - krzyknął następny buńczucznie, czym wywołał aplauz pozostałych.
Przez chwilę przyglądałam im się w milczeniu, próbując zrozumieć, o co im właściwie chodzi. Z ogólnej wrzawy jaka powstała, niczego jednak nie mogłam się dowiedzieć. Wrzaski i pokrzykiwania zastąpiły normalną rozmowę. Slogany zastąpiły konkrety.
- Spokój! - przerwałam im tonem niegłośnym lecz ostrym jak brzytwa, bo czego jak czego, ale awantur w moim domu nie toleruję.
Ucichły i spojrzały na mnie trochę z butą, a trochę z przestrachem.  
- Proszę mi wytłumaczyć, o co wam wszystkim chodzi – nakazałam stanowczo.
- Bo oni, bo my… - znów zaczął się jazgot.
- Pro-szę o spo-kój! - przesylabizowałam wolno i dobitnie.
Korki choć wyraźnie rozjuszone nie pisnęły słowa. By jednak dać ujście nagromadzonym w nich emocjom poturlały się po blacie, popodskakiwały i wzajemnie się o siebie poobijały.  
- Więc…? - pytająco zawiesiłam głos. - O co wam chodzi?!
Cisza, cisza jak makiem zasiał. Popatrują po sobie i milczą.
- Więc… - powtórzyłam z naciskiem, choć przecież wiem doskonale, że zdania od „więc” się nie zaczyna, ale jak się zacznie to całość brzmi groźniej i bardziej stanowczo, jak teraz, więc dla odpowiedniego wrażenia czasem od więc zaczynam.
- Więc… - mój stanowczy głos powibrował aż pod sufit.
- Bo my nie chcemy do śmieci! - odezwał się jeden odważny.
- My chcemy... – zza jego okrąglutkich placów wyłonił się drugi – chcemy jak oni – wskazał głową w kierunku korkowych uchwytów do szafek


-  chcemy jak oni mieć dobrą pracę i do czegoś się jeszcze przydać – dokończył na wydechu.
- I o to ten cały raban?! - zdziwiłam się.
Korki pokiwały się potakująco.  
A ja pokiwałam z dezaprobatą głową.
- I nie można było powiedzieć tego jasno, prosto i spokojnie? Bez pokrzykiwań i awantur? - zapytałam i spojrzałam na nich tak wiecie - żeby ich zawstydzić.
Chyba się zawstydziły, bo żaden nic nie odparł, tylko im winna purpura na oblicza wystąpiła. Nie ciągnęłam dłużej tematu, bo i po co. Same chyba zrozumiały, że gdzie jak gdzie, ale w sercu domu – kuchni – tam, gdzie się jada, gada i gotuje spokój powinien panować i harmonia, a nie krzyki i awantury, i to od samego rana.
Zamknęłam drzwi od szafki z koszem, z krawędzi blatu przesunęłam korki na środek i wyszłam z kuchni. Wróciłam po chwili z drewnianą ramką, kawałkiem dykty wielkości ramki, drewnianą  deseczką, sznurkiem, wkrętami, czarną farbą tablicową, ozdobną łyżeczką i klejem na gorąco, i... zaczęłam działać.

Powstały:
obrazek w korkowej ramie


(korki przecięłam na pół, przykleiłam do ramki za pomocą kleju na gorąco, z czarnego bristolu wycięłam tło, do którego klejem na gorąco przymocowałam łyżeczkę; kawałek sznurka przytakerowałam do ramki i w ten sposób powstał uchwyt, za który można powiesić obrazek) 


tabliczka do wpisywania menu



(kawałek dykty pomalowałam czarną farbą tablicową, na górze tabliczki zrobiłam dwa otwory i przeciągnęłam przez nie sznurek - żeby było za co powiesić tabliczkę, między otworami przykleiłam przecięte na pół korki)


korkowy wieszak na ściereczki kuchenne



(kawałek deski pomalowałam czarną farbą, w desce w równych odstępach wywierciłam trzy dziury, następnie przyłożyłam do nich korki i za pomocą wkrętów przykręciłam korki do deseczki, dodatkowo nawierciłam jeszcze deseczkę w dwóch miejscach - chodziło o to, by zrobić otwory maskujące wkręty w ścianie, na których zostanie powieszony wieszak)  





W efekcie wszyscy byli zadowoleni. Korki, że się na coś przydadzą, ja – że kreatywnie spędziłam czas, tworząc kilka nowych, kuchennych drobiazgów.

Cóż, wygląda na to, że w życiu jak w baśni - wszystko dobre co się dobrze kończy:)

P.S. Ale na następne ognisko zamiast wina kupuję piwo, kapsle chyba nie będą się awanturować? W każdym razie taką mam nadzieję. A Wy, jak myślicie….?      


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz