piątek, 29 września 2017

Malowanie podłogi na biało - historia wzlotów i upadków w VII częściach prozą (odcinek 4)





POPRZEDNI ODCINEK PRZECZYTACIE TU

Styczeń. Na dworze minus dwadzieścia. Ludzie przemykają truchtem po ulicach, chowając zmarznięte twarze w szalach i kołnierzach płaszczy. Gdyby jednak komuś przyszła fantazja zadrzeć głowę i spojrzeć na budynek, w którym mieszkamy zobaczyłby otwarte na oścież okna i wydobywający się z tych okien żółtawo-pomarańczowy pył, przy akompaniamencie solidnego warkotu. Tak oto przygotowujemy się do malowania podłóg – szlifując je uprzednio do gołego drewna.

Skoro postanowiliśmy nasze świeżo kupione, a wymagające remontu mieszkanie, wyremontować własnymi siłami, sami od początku do końca, bez pomocy fachowców, chcemy by wszystko było zrobione porządnie. A skoro meble szlifuje się przed malowaniem, to podłogę… chyba też porządnie trzeba zeszlifować? Najlepiej do gołego drewna. Tak myślimy, no więc szlifujemy. To znaczy mój mąż szlifuje, na kolanach, ręczną szlifierką, do gołego drewna. A co się będziemy ograniczać?!
Teraz już byśmy nie szlifowali, ale to wiemy teraz, a wtedy o malowaniu podłóg nie wiedzieliśmy NIC. Absolutnie nic!

Podłogi wyszlifowane. I porządnie umyte. Porządnie to znaczy kilkukrotnie letnią wodą z szarym mydłem, a potem kilkukrotnie samą tylko wodą. Chodzi o to, by całkowicie pozbyć się pyłu po szlifowaniu, by woda po zmywaniu podłogi była czysta, bez barwiącego wodę pyłu i paprochów. Na koniec zmywam jeszcze podłogę wodą z płynem do mycia szyb – tak na wszelki wypadek, by odtłuścić drewnianą powierzchnię przed malowaniem. A potem – otwieram wreszcie puszkę z białą farbą i wlewam farbę do kuwety, mocuję wałek na wysięgniku, biorę głęboki wdech, wizualizuję pokój po malowaniu - z podłogą całą na biało i zabieram się do pracy.

Maluję akrylową, szybkoschnącą farbą do drewna Holzdur. I maluje mi się fantastycznie. Farba nie śmierdzi, nie kapie, łatwo się nakłada, szybko się maluje. Szał, no po prostu szał! Rozprowadzam farbę nie z góry na dół, ani z prawej do lewej czy odwrotnie, ale „po ukosie” starając się malować zgodnie z kierunkiem słojów drewna. Tempo mam zabójcze. Pierwsza warstwa położona. Schnie sobie, w czasie gdy ja cała zadowolona z siebie (brawo ja!), w drugim pokoju (w otoczeniu góry nierozpakowanych kartonów z książkami i sprzętami oraz worków z ubraniami) piję kawę, wizualizując i tu białą podłogę. Bo przecież tam skończę raz dwa i raz dwa zabiorę się za drugi pokój. Przecież to oczywiste. A jak!

Kawa wypita. Podłoga sucha. Zabieram się za malowanie drugiej warstwy. Wcześniej jednak, na progu pokoju ubieram, świeżo zakupione, białe skarpetki. Białe skarpetki są po to, by na tę białą podłogę nie wnieść paprochów z innych części mieszkania i by przypadkiem te paprochy nie przylepiły się do farby. Odtąd każdą kolejną warstwę i lakierowanie też będę wykonywać białych skarpetkach właśnie, które będę nakładać na progu i jeszcze dodatkowo sprawdzać czy coś się do nich nie przyczepiło.

Druga warstwa położona, a ja niemal skaczę pod chmury i trochę rosnę w pychę. Jakie to malowanie podłogi proste – myślę i przez myśl mi nie przejdzie, żeby w niemalowane drewno odpukać. No tak, bo niemalowanego drewna już nie ma, wszystko jest na biało.

Druga warstwa schnie równie szybko co pierwsza, więc szybko maluję trzecią. Spodziewam się czterech warstw. Takie przynajmniej mam doświadczenie z malowaniem ścian, z ciemniejszego na jaśniejsze zawsze więcej warstw potrzeba. Po czwartej warstwie coś zaczyna budzić moje wątpliwości.

- Dlaczego ten parkiet cały czas przebija? - zastanawiam się na głos. Bo wygląda to tak, że w jednych miejscach podłoga jest idealnie biała, a w innych wychodzą żółte plamy, zupełnie tak jakby podłoga w tych miejscach nadmiernie piła farbę. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Może potrzeba kolejnej warstwy – myślę i kładę piątą. Po piątej jest to samo i... niespodzianka. Farba się skończyła. Następnego ranka jedziemy do marketu po farbę.


Wyprawa do marketu po raz trzeci

- Dzień dobry, w czymś mogę pomóc?
- Dzień dobry, wczoraj kupowałam u państwa farbę Holzdur, białą do drewna, w takiej dużej, 5-litrowej puszce, ale teraz nie mogę jej znaleźć – tłumaczę sprzedawcy.
- Holzdur… - sprzedawca pochyla się nad regałem, gdzie widnieje tylko etykieta produktu, a samej farby nie ma – jak nie ma na półce to nie ma – informuje mnie.
- Nie ma – powtarzam po nim słabo. - To może jest w magazynie – pytam z nadzieją.
- Jak nie ma na półce to w magazynie też nie ma – odpowiada.
- A kiedy będzie? - chcę wiedzieć.
- Nie wiem, trudno mi powiedzieć, to nie ode mnie zależy – pan rozkłada ręce.
Mina mi rzednie.
- Mogę pani sprawdzić, czy jest w naszych innych sklepach – proponuje sprzedawca.
- Tak, poproszę, gdyby był pan tak uprzejmy – kiwam głową i drepczę za nim do komputera, w duchu odmawiając modły do wszystkich znanych mi świętych od spraw beznadziejnych.
- Jest! - oznajmia pan.
A ja wznoszę oczy do nieba i bezgłośnie szepczę „dziękuję”.
- Jest jedna puszka w... – pan wymienia lokalizację sklepu. - Dwuipółlitrowa – dodaje.
- To za mała. A większej nie ma. Nie ma pięciolitrowej?
- Nie, tylko ta jedna puszka – informuje mnie cierpliwie.
- No to pięknie, no to jestem załatwiona – wygłaszam pogrzebowym tonem.

Sprzedawca rozkłada ręce. No bo co ma zrobić?
A co ja mam zrobić...?
Co mam zrobić ja...?



W następnym odcinku:
- co zrobię nie mając farby do podłóg?
- czy uda mi się dokończyć malowanie?
- co będzie z żółtymi plamami, które pojawiły się na podłodze?




2 komentarze:

  1. Bardzo dramatyczna historia, na szczęście spodziewam się, ze dobrze się skończy.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakończenia zdradzić nie mogę, to dopiero w siódmym odcinku:), a do tego czasu jeszcze kilka dramatów czeka w kolejce...;)

      Usuń