Gdy
byłam mała skrzaty towarzyszyły mi niemal każdego dnia. Mieszkały
w moim pokoju – w starej, drewnianej, skrzypiącej szafie. W dzień
towarzyszyły mi w zabawie, a po jej zakończeniu pomagały sprzątać
wszystkie zabawki. Czasami znajdowały te zagubione, nad którymi
rozpaczałam, że nie ma, że przepadły, że musiałam gdzieś je
zapodziać, może w piaskownicy a może w przedszkolu, nie wiem, nie
wiem gdzie...? Łzy leciały mi po policzkach jak grochy i z łoskotem
spadały na podłogę.
-
Ojej, ojejuniu – wołały z przestrachem skrzaty i podskakiwały w
popłochu - nie płacz tak, nie płacz, bo nas potopisz. - Ojej,
ojejuniu, ile tu wody, na podłodze już jest prawie jezioro.
Utoniemy w nim. Ojejuniu, ojej!
Płakać przestawałam natychmiast, bo za nic w świecie nie chciałam potopić moich przyjaciół. Skrzaty tymczasem już ustalały plan działania, już organizowały się w grupy i dzieliły mój pokój na rewiry.
- Wy szukacie pod łóżkiem, my za szafą, oni za komodą – rozdzielali między sobą zadania i już po chwili okazywało się, że zagubiony miś czy lalka dzięki ich sprawnym poszukiwaniom się odnajdował.
Wieczorami skrzaty okrywały mnie kołderką, a potem siadały na brzegu łóżka i na dobranoc opowiadały mi najbardziej niezwykłe, niewiarygodne i niesłychane historie. Pamiętam, że prosiłam skrzaty, by niektóre historie opowiadały mi po wielokroć. Uczyłam się tych historii na pamięć, bo nie potrafiłam jeszcze pisać, a jakimś szóstym zmysłem czułam, że opowieści tych nie można tak po prostu wyrzucić z głowy, że trzeba je zachować, ocalić od zapomnienia. Postanowiłam więc, że nauczę się ich na pamięć, a gdy będę już duża i będę potrafiła pisać, wszystkie je spiszę.
Czas
mijał, poszłam do szkoły. Jednej, drugiej i trzeciej... I nagle
nie wiedzieć kiedy rzucałam uniwersyteckim biretem. Dorosłam i
spoważniałam. A skrzaty…? Cóż dorośli nie wierzą przecież w
skrzaty, prawda? A ja byłam już dorosła. Chodziłam w butach na
obcasach, malowałam paznokcie na czerwono i płaciłam rachunki za
światło i gaz. Teraz wiele innych, bardzo, bardzo dorosłych spraw
zaprzątało moją głowę. Spraw, które nie miały nic wspólnego z
dziecięcą wiarą w skrzaty i fantazją.
Czasami,
owszem, wspominałam czasy dzieciństwa.
-
Ależ ja miałam bujną wyobraźnię – wzdychałam wtedy, trochę z
pobłażliwością, a trochę z niedowierzaniem… - Żeby wymyślić
sobie te wszystkie skrzaty i bawić się z nimi zupełnie tak jakby
istniały naprawdę… - kręciłam ze śmiechem głową. - Doprawdy
byłam osobliwym dzieckiem – konstatowałam i na tym kończyłam
swoje rozmyślania.
Aż
do tej jesieni, kiedy zdarzyło się coś dziwnego…
Porządkowałam
mianowicie pudło, w którym trzymałam rzeczy przydatne do
samodzielnego wykonania domowych dekoracji. W pudle były
najróżniejsze tkaniny i dzianiny, kawałki tasiemek, wstążeczek,
pomponów odprutych od starych czapek, guzików, drucików, piórek i
patyczków… Był też styropianowy stożek, który do mnie
przemówił.
-
Zapomniałaś o nas – westchnął z żalem.
-
Co? O kim? Kto tu jest? - zapytałam zdezorientowana i potrząsnęłam
kawałkiem styropianu.
-
Ojej, ojejuniu nie potrząsaj tak, bo mi się myśli w głowie
powywracają – usłyszałam proszący głosik. Głosik brzmiał
znajomo i nawet po tylu latach rozpoznałam go momentalnie.
- To
ty skrzacie? - zapytałam i poczułam się jakoś dziwnie zadając to
pytanie. Pamiętałam oczywiście, że bawiłam się ze skrzatami w
dzieciństwie, ale bądźmy poważni, to że w dzieciństwie
wierzyłam w istnienie skrzatów nie znaczy, że one istnieją,
prawda? Te zabawy były w całości wytworem mojej dziecięcej
wyobraźni, a same skrzaty kimś w rodzaju niewidocznych przyjaciół
stworzonych i istniejących wyłącznie w wybujałej fantazji
kilkulatki. A jednak teraz, będąc dojrzałą już kobietą,
kompletnie wbrew logice, pytałam kawałek styropianowego stożka czy
przypadkiem nie jest skrzatem.
-
Tak, to ja, we własnej skrzaciej osobie – usłyszałam w
odpowiedzi. - Musisz mi tylko pomóc odzyskać mój prawdziwy skrzaci
wygląd. Masz tę moc, prawda?
-
Hm… No cóż… Chyba… chyba mam…? - odparłam pytająco i
niepewnie.
-
Masz, masz, ja wiem, że masz – zapewnił mnie skrzat. - Mocy się
tak łatwo nie traci, nawet gdy się jest już dorosłym –
wytłumaczył mi. - Tylko dorośli – westchnął ciężko i ze
smutkiem – rzadko chcą używać swojej mocy. Dorośli myślą, że
są na nią zbyt dorośli…
Na moment zapadła cisza. Już nabierałam powietrza do płuc, by zapytać skrzata o jaką konkretnie moc chodzi, ale on odezwał się pierwszy.
- W pudełku są drewniane patyczki, nadadzą się na nogi, i jakieś ciepłe ubranko muszę mieć, bo zima idzie, ho, ho, ha, sroga zima i zła, także ubranko musi być ciepłe i chronić przed mrozem. No i czapeczkę rzecz jasna, bo przez głowę ucieka najwięcej ciepła, wiedziałaś o tym? - zapytał.
Potakująco
kiwnęłam głową.
- A
nosisz zimą czapeczkę? - zapytał skrzat dociekliwie.
-
Oczywiście, zawsze! - zapewniłam solennie.
- To
bardzo ładnie, że nosisz – pochwalił mnie skrzat. - I ciepłe
buciki też bym potrzebował, najlepiej takie z futerkiem – wrócił
do przerwanego wątku – i cieplutkie getry, żeby mi łydki nie
zmarły, bo idzie zima ho, ho, ha, sroga zima i zła, a zimą w gołych
nogach to chodzą tylko ci… - zastanowił się przez moment –
hipsterzy – dokończył – którzy zresztą na co dzień małpują
nasz skrzaci styl, bo i brodę mają jak skrzaty, i szare płaszczyki,
i duże, duże czapy tak duże jak nasze skrzacie, tylko nie wiedzieć
dlaczego nie chodzą w ciepłych getrach i skarpetkach tylko im gołe
kostki ciągle marzną na mrozie. Może boją się, żebyśmy ich nie
pozwali o plagiat, znaczy się przywłaszczenie sobie naszego,
charakterystycznego skrzaciego wizerunku, jak myślisz? - zapytał
skrzat.
-
Nie wiem, być może… - odparłam i zaczęłam wyjmować z pudła wszystkie potrzebne materiały to jest:
- szary filc na płaszczyk dla skrzata i buciki
- czerwony filc na czapeczkę dla skrzata
- kremowy filc na nos dla skrzata
- dwa okrągłe patyczki na nogi dla skrzata (takie patyczki można kupić w markecie budowlanym i poprosić o przycięcie na odpowiednią długość)
- pompon odpruty od starej czapki na brodę dla skrzata i futerko przy bucikach
- igłę, nitkę i nożyczki
- coś do wypełnienia bucików skrzata (najpierw myślałam o watce, ale okazało się, że wata nie spełniła zadania więc ostatecznie buciki skrzata wypełniłam kawałkami gąbki, myślę, że nadałyby się też kawałki tkanin albo trociny).
- szary filc na płaszczyk dla skrzata i buciki
- czerwony filc na czapeczkę dla skrzata
- kremowy filc na nos dla skrzata
- dwa okrągłe patyczki na nogi dla skrzata (takie patyczki można kupić w markecie budowlanym i poprosić o przycięcie na odpowiednią długość)
- pompon odpruty od starej czapki na brodę dla skrzata i futerko przy bucikach
- igłę, nitkę i nożyczki
- coś do wypełnienia bucików skrzata (najpierw myślałam o watce, ale okazało się, że wata nie spełniła zadania więc ostatecznie buciki skrzata wypełniłam kawałkami gąbki, myślę, że nadałyby się też kawałki tkanin albo trociny).
W pierwszej kolejności styropianowy stożek owinęłam filcem, a filc przypięłam szpilkami.
Teraz obcięłam nadmiar filcu tuż przy linii szpilek.
Następnie zszyłam filc na stożku.
Płaszczyk skrzata gotowy, teraz czas na buciki, które również wycięłam z filcu (podeszwy zrobiłam z grubszego filcu, boki z cieńszego)
Buciki zszyłam i wypełniłam kawałkami gąbki. Początkowo buciki wypchałam watą, ale to nie był dobry pomysł, bo wata okazała się za słaba (patyczki to znaczy nóżki skrzata nie trzymały się w niej stabilnie).
Teraz z patyczków zrobiłam nogi skrzata, czyli po prostu wbiłam patyczki w styropian.
A że skrzat nie jest hipsterem i zimą marznie w nogi to uszyłam mu cieplutkie getry.
Skrzat w częściowym rynsztunku prezentował się tak:
Ale co to za skrzat bez czapki, prawda?
I co to za skrzat bez nosa? (nos wypełniłam watą)
A przede wszystkim co to za skrzat bez brody (broda została zrobiona z odprutego od czapki pompona, a resztki kożuszka ozdobiły skrzacie buciki).
Teraz czapkę należało założyć, a nos, brodę i kożuszek przy butach przyszyć i proszę państwa... oto skrzat!:)
Skrzat zamieszkał u mnie w pokoju na komodzie. I wiecie co, w jego obecności czuję się tak jakbym znów była dzieckiem... Rozmawiamy sobie o różnych fantastycznych, zupełnie niedorosłych sprawach. A i porządek na komodzie, w komodzie i w całym pokoju zrobił się jakiś większy, znalazły się zgubione koczyki i koraliki. Cóż, wszystko wskazuje na to, że kiedy nie widzę, ktoś mi w pokoju sprząta we wszystkich kącikach i kątach;)
P.S. Jeśli nie potraficie szyć - nic straconego, myślę, że igłę i nitkę można zastąpić klejem na gorąco i wszystko to co ja szyłam, zwyczajnie skleić - płaszczyk i czapeczka to żadne skomplikowane wykroje tylko najzwyklejsze na świecie rożki, które spokojnie się skleją, buciki też można skleić. Nos można zrobić z pompona albo dużego koralika. A zamiast szyć getry, to patyczki czyli nóżki skrzata można obwiązać cieplutką wełenką. Twórczość nie zna ograniczeń. Wyczarujcie więc swoje skrzaty - wierzę, że będą wyjątkowe:)
Przecudne, też poczułam się jak dzieciak. Super pomysł:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo:) Prawda? Gdy zbliżają się święta (wiem, wiem jeszcze miesiąc;)) to człowiek zaczyna się czuć jakby znowu miał kilka lat i wierzył w skrzaty i Mikołaja itp. Jest coś w magii Bożego Narodzenia, oj jest...:)
UsuńFajne rajstopy mu uszyłaś ;-)
OdpowiedzUsuńDzięki, rajstopy z golfa odprutego od bluzki, także ten - u mnie nic się nie marnuje;)
Usuń