środa, 28 marca 2018

Raz na wesoło czyli boho kosz wielkanocny DIY



Nie wiem jakie plany na tegoroczną Wielkanoc ma pogoda, bo prognozy zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale wiem, że u mnie na święta będzie ciepło, słonecznie i kolorowo! Soczysta żółć, ożywcza zieleń, głęboki amarant – oto moje barwy na ten czas. Będzie boho, będzie barwnie, będzie zabawnie. A wszystko to przez pośpiech…

„Pośpiech poniża” - mawiał Piotr Skrzynecki, a jego słowa to jeden z moich życiowych drogowskazów. Nie znoszę się spieszyć, choć jak to w życiu bywa - bywa, że muszę;) Przed świętami jednak z całych sił staram się nie spieszyć – pośpiech w sklepach i na ulicach działa na mnie na tyle źle, że sama nie chcę uczestniczyć w tym szaleństwie. Przedświąteczne przygotowania rozkładam więc na raty. I tak oto, koszyk do święconki przygotowałam już teraz. Nie, że już jaja ugotowałam i chleba nakroiłam;), tylko że ozdobiłam koszyk na okoliczność sobotniego święcenia pokarmów.



Zaczęło się jak zwykle, od wytargania z szafy wielgachnego pudła (a gwoli ścisłości to i pudła i worka), w którym trzymam pasmanteryjne „przydasie” - wstążki, tasiemki, sznurki, lamówki, włóczki, pomponiki, frędzelki, guziki, druciki… Rozłożyłam to wszystko na stole w pokoju i poczęłam przeglądać. Najpierw chciałam pójść w pastele, ale koszyk zaoponował.    

- No weź, pastele... – powiedział z wyraźną niechęcią.
- Pastele – przytaknęłam dla odmiany entuzjastycznie.
- Nie pastele! - sprzeciwił się kategorycznie.
- Dlaczego nie? - zdziwiłam się. - Są ładne, wiosenne, delikatne i...
- przesadnie popularne – wszedł mi w słowo. - Rozejrzyj się wokół, pastele są wszędzie, w każdej dekoracji, w każdym sklepie, wszędzie tylko pastele i pastele…- westchnął ze znudzeniem.
- No może i tak – zgodziłam się, choć niechętnie. Koszyk dostrzegł moją niechęć więc rozpoczął perorę:
- Zawsze przekonujesz, by działać po swojemu, a nie robić to co wszyscy i jak wszyscy, a mnie w pastele chcesz stroić. To gdzie tu odmienność, oryginalność i nie podążanie za tłumem?! Co drugi koszyk będzie pastelowy – dorzucił koronny argument.
I tym mnie przekonał.
- No dobrze, w pastele nie – zgodziłam się. - To może w takim razie… - zastanowiłam się – postawimy na to co naturalne? Pójdziemy w kolory ziemi, w jutę i len, i żywe, zielone gałązki do ozdoby – zaproponowałam. - Co ty na to?
- Pow-ta-rza-my się… - zawołał koszyk zblazowanym tonem i ziewnął przeciągle. - Tak do święconki byłem trzy lata temu – przypomniał mi z sugestywną miną.
Nie skomentowałam, bo zapomniałam, że faktycznie, no był. Pamięć mi szwankuje, czyżbym się starzała, hm...?
- To może romantycznie? - padła kolejna propozycja. - Biel, bawełniane koronki i żywe stokrotki?
- Nuuuuuda! - przewrócił oczami z miną primadonny.
- Na bogato?! - rzuciłam na chybił trafił. - Głęboki granat i złoto, pisanki też tak pomalujemy…
- Pisanki na złoto? Czym? Może sprejem? – spojrzał na mnie jak na pierwszorzędną idiotkę. - I takie posprejowane chcesz jeść?
- To już nie wiem – oznajmiłam i nerwowo zaczęłam skubać wyjęte z pudełka żółte frędzle.
- To mi się podoba – powiedział od niechcenia.
- Co? - nie skojarzyłam.
- To żółte!
- To? - zdziwiłam się, po czym dla zabawy owinęłam frędzlami górę kosza.
- Tak, to właśnie fanie jest! - zareagował entuzjastycznie. - Nieoczywiste i zabawne.
- Myślisz? - odchyliłam się nieco i przyjrzałam koszowi z namysłem.
- Dorzuć mi tam coś jeszcze – zaordynował pospiesznie.
- Coś jeszcze… Może pompony? – postanowiłam iść za ciosem. 
- Bosko, różowe pompony! – kosz cały się nimi otulił.
- Jeszcze, daj mi coś jeszcze! - kosz się dopiero rozkręcał.
Dałam mu zieloną tasiemkę.
- I jeszcze! Jeszcze coś, jeszcze! Chcę jeszcze!
- To jeszcze dostaniesz palemkę – powiedziałam rozradowana, bo entuzjazm kosza zaczął mi się udzielać. 



 Do boku kosza przyczepiłam palemkę z kolorowych suszków i przyjrzałam się naszemu wspólnemu dziełu z oddalenia.



Patrzyłam na kosz i czułam jak po mojej twarzy rozpływa się uśmiech. Tak właśnie zadziałała na mnie magia żywych, intensywnych kolorów. Połączenie żółci, zieleni i amatarantu skojarzyło mi się z ciepłym, słonecznym dniem. Z radością, miłością i świętowaniem. Z jasnością co nastaje po nocy i słońcem co rozświetla mrok. Tymczasem za oknem pociemniało i zaczął padać śnieg… Skoro ma padać, niech pada, za oknem niech będzie jak ma być.

A Wam życzę słonecznej Wielkanocy, bo słońce... nosimy w sercach:) Słonecznych, wesołych świąt!









2 komentarze:

  1. Witaj, witaj! Otwieram dziś rano Twój blog, a tu...o mój boże jak cudownie radośnie, jak słonecznie i jak po prostu miło. A u mnie za oknem buro, śniegowo, deszczowo, zimno i ogólnie źle. I już mi się włączył tryb narzekania, i już te święta skreśliłam: nic mi się nie chce, nic nic mam przygotowane, jakoś to odbębnię ...ale po Twoim wpisie to już mi się chce. Już mi się chce stroić, "pięknić", i umajać dom i koszyk i siebie, i wszystko. Już mi się wszytko chce. Dziękuje ci Justynko. Serdecznie dziękuję za ten piękny koszyk. Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to ja Ci dziękuję za tak piękny komentarz:), ciepło się zrobiło na serduchu:) Też na początku byłam trochę zła na pogodę, bo w głowie miałam już całą wizję świąt – słońce, błękitne niebo, zieleniejące się drzewa i krzewy i dłuuuugie, dalekie spacery z rodziną. A tu deszcz, śnieg i Boże Narodzenie zamiast Wielkanocy, ale nic to. Jak mawiają mądrzy ludzie: „nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie” więc nie zrezygnujemy ze spaceru tylko w te święta ubierzemy się po zimowemu i pójdziemy szukać wiosny;). Poza tym nie ma tego złego – dzięki temu, że wciąż pada, darowaliśmy sobie przedświąteczne mycie okien, bo przecież w deszczu i śniegu myć nie będziemy;) Zamiast pucowania szyb uszyłam zielony, wiosenny obrus na świąteczny stół:). A resztę jakoś się ogarnie, bez spinki i szaleństw. I będzie pięknie i wiosennie mimo pogody, czego i Tobie życzę:) Cudownych świąt kochana!!!

      Usuń