poniedziałek, 23 maja 2016

Miłość od pierwszego wejrzenia

Znacie to uczucie - gorąco, potem zimno, potem znowu gorąco, uczucie, że zaraz się zemdleje, suchość w ustach, miękkie kolana, serce łopoczące jak oszalałe i motyle w brzuchu? Tak, to miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość, której nic nie zapowiadało, bo przecież dzień rozpoczął się jak co dzień....




Dzień rozpoczął się jak co dzień. Śniadanko, kawka, potem... druga kawka, ta już przy komputerze i rytuał polegający na przeglądaniu znanej strony (której nazwy póki co nie wymienię bo mi za to nie płacą JESZCZE;)) z ogłoszeniami o przedmiotach na sprzedaż. Mam dość mocno rozwiniętą intuicję, ale tym razem nie czułam nic. Żadnych proroczych snów, przeczuć, ani dreszczu emocji, który zwykle odczuwam gdy "coś" ma się wydarzyć. To uśpiło moją czujność. Aż tu nagle... moim oczom ukazał się ON. Spojrzałam i wiedziałam... jesteśmy sobie przeznaczeni!

Poleciałabym do niego na skrzydłach miłości, ale stuningowany rower wydał mi się szybszy więc wsiadłam i popedałowałam. Ile sił w nogach! Pod wskazany adres dotarłam migusiem. Pchnęłam ciężkie drewniane drzwi starej kamienicy i, by jak najprędzej go zobaczyć, szybko wbiegłam na trzecie piętro. Gwałtownie nacisnęłam dzwonek, możliwe że zbyt gwałtownie, ale sami rozumiecie...
Otworzyła mi kobieta w dżinsowych szortach i koszulce poplamionej farbą.
- Przepraszam, że tak na korytarzu, ale w domu mamy remont.
- Nie szkodzi - odparłam i wbiłam  w NIEGO pożądliwy wzrok.
- Pięć? - upewniłam się.
- Pięć - potwierdziła.
Załatwiłyśmy część finansową.
Otworzyłam szeroko ramiona i utuliłam go mocno.
Abażur był mój.
Mój!!!


Najpierw należało doprowadzić go do porządku, bo przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy, znaczy zardzewiały i brudny był.



To mu urządziłam - domowe spa. Najpierw solidne mycie, potem peeling papierem ściernym, a na końcu troszkę wcierania tego i owego (czyli odpylanie benzyną ekstrakcyjną), wreszcie make-up (z białej farby do drewna i metalu).


Po wszystkich tych upiększeniach - mógł iść między ludzi, zapoznałam go z kablem i oprawką. Wszak miłość oznacza wolność, nie zaborczość...


Dałam mu też własną przestrzeń (pod sufitem) bo miłość potrzebuje przestrzeni.



I tak sobie żyjemy razem - szczęśliwie.
A czy długo?
No nie wiem...
Pewnie do kolejnego remontu...
Life is life...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz