piątek, 23 czerwca 2017

Prawo przyciągania czyli fotel z krzesła

Wierzycie w prawo przyciągania? Ja wierzę. Prawo przyciągania mówi, że wszystko na czym się koncentrujesz ulega zwielokrotnieniu. W moim przypadku sprawdza się to stuprocentowo. Od pół roku koncentruję się na remoncie i... wciąż remontuję, bo wciąż przybywa nowych rzeczy do wyremontowania. Po ścianach i podłogach przyszedł czas na "remont" mebli, bo nagle okazuje się, że mimo obfitości sklepów meblowych na rynku, nie mogę w nich znaleźć tego, czego szukam i  potrzebne meble muszę sobie zrobić sama albo "wyremontować" te, które już mam. Tak właśnie z krzesła powstał fotel do pracy. A było to tak...



Potrzebowałam fotela do pracy, takiego co to postawię sobie przy biurku i wygodnie będę mogła siedzieć na nim długie godziny. Nie chciałam typowego biurowego fotela na kółkach, bo po pierwsze niezbyt podoba mi się ten styl, po drugie nigdy wygodnie mi się na takim fotelu nie siedziało, po trzecie w pokoju gdzie mam stanowisko pracy taki fotel zagraciłby przestrzeń. Chciałam czegoś niewielkiego, zgrabnego, wygodnego, miękkiego i... takiego wiecie - z biglem;). Zaczęłam więc poszukiwania. Sklepy stacjonarne: mniejsze, większe, sieciówki, sklepy internetowe, seriwsy internetowe... I nic. Nic, nic, i nic.

I właśnie wtedy zadziałało prawo przyciągania!

Spojrzałam na krzesło kupione kiedyś w Ikea, a następnie przemalowane na biało, które służyło mi dzielnie przez ostatnich naście lat, i którego (o ja niewdzięczna) planowałam w najbliższym czasie  się pozbyć i nagle... przed oczyma duszy mojej stanęło to samo krzesło tylko shakowane. Wizja na tyle mi się spodobała, że czym prędzej zabrałam się do przerabiania krzesła.

I tym sposobem, choć dosłownie kilka chwil wcześniej obiecywałam sobie w duchu, że na tydzień przystopuję z wszelkimi pracami remontowymi i renowacyjnymi, bo się zajadę - znowu pracowałam. Prawo przyciągania w czystej postaci - podobne przyciąga podobne, remont przyciąga remont, ciągła praca przyciąga jeszcze więcej pracy, ot co;)

Zaczęłam od (i tu być może was zdziwię, a może nie:)) wyjęcia z szafy dzianinowej sukienki. Tę sukienkę kupiłam kiedyś w second handzie z zamiarem uszycia z niej takich milusich poszewek na poduszki.


Poszewek w ferworze remontu nie miałam kiedy uszyć i dobrze się stało, bo teraz zamierzałam sukienkę wykorzystać w charakterze materiału obiciowego na mój nowy fotel:)

Miałam krzesło, sukienkę i pled również kupiony w szwedzkiej sieciówce oraz gąbkę tapicerską, którą docięłam do wymiarów krzesła - mogłam więc zabrać się do pracy.




Zaczęłam od odkręcenia siedziska.


Przygotowałam gąbkę o wymiarach siedziska oraz koc i nożyczki.


Gąbkę przykleiłam do siedziska, siedzisko położyłam na kocu, a z koca wycięłam prostokąt, który za pomocą takera będę mocowała do siedziska.



Zaczęłam obijać siedzisko.





Ten spodni materiał (koc) był mi potrzebny dlatego, że dzianina, którą docelowo będzie obite krzesło jest o dość luźnym spolcie i gdybym nie użyła spodniego materiału przez szczeliny między splotami przebijałaby żółta gąbka.

Kiedy siedzisko zostało już obite, przykręciłam je do krzesła.




Teraz zabrałam się za oparcie krzesła. Przyszykowałam gąbkę i wycięłam z koca prostokąt o wymiarach 105x48 cm. Jeśli sami zechcecie zrobić sobie takie krzesło, weźcie pod uwagę fakt, że pled, którego ja używałam jest rozciągliwy. Jeśli będziecie obijać krzesło innym materiałem (takim, który się nie rozciąga) wówczas wymiary tego prostokąta się zmienią. W tej sytuacji najlepiej owinąć materiałem gąbkę i dodać około centymetra zapasu z każdej strony na szwy.  


Koc złożyłam zostawiając z jednej strony pas około 10 cm i zszyłam.


Teraz gąbkę przykleiłam do oparcia i założyłam na nią zszyty koc.


Te pozostałe 10 cm podwinęłam pod siedzisko i przytakerowałam (jest takie słowo? Jeśli nie ma to właśnie je stworzyłam:)).




Tak przygotowane krzesło mogłam ubrać w sukienkę:)

Górę zszyłam ręcznie, z dołu obcięłam szelki, a przód przytakerowałam.


Przyrakerowałam tył, a z resztki uciętej dzianiny wykorzystałam, żeby obszyć guzki, które przyszyłam do oparcia.



Mój fotelik właściwie był już gotowy.


I mógłby takim pozostać, gdyby nie to, że wymyśliłam sobie, że ma imitować stary, prl-owski fotel (lub nowoczesny, dizajnerski jak kto woli;)) a do tego potrzebne były pewne, drobne zmiany kolorystyczne :)


Zmiany polegały na pomalowaniu nóg krzesła na dwa kolory: ochrę i czarny.



I tu po raz kolejny zadziałało prawo przyciągania. Mówiłam już, że jeśli chodzi o kwestie remontowe wszystko (no prawie;)) muszę zrobić sama? Farbę w kolorze ochry też musiałam. Bo spróbujcie znaleźć farbę do mebli w tym właśnie odcieniu. No właśnie... Kupiłam więc najzwyklejszą na świecie emalię olejno-ftalową w kolorze orzech jasny, dodałam do niej czarnego barwnika, by uzyskać interesujący mnie odcień, po czym z farby na wysoki połysk zrobiłam farbę matową według przepisu, o którym pisałam w tym poście.


Skończyłam:) Mam swój fotelik. Jest taki jak chciałam - niewielki, zgrabny, wygodny, mięciutki i z biglem:) Mam też satysfakcję, że sama go sobie wymyśliłam i sama zrobiłam. Lubię robić rzeczy po swojemu i na blogu staram się pokazywać Wam jak najwięcej autorskich, a nie skopiowanych pomysłów. Mam nadzieję, ze to zauważyliście:)? Oczywiście, nie ma nic złego w inspirowaniu się cudzą pracą i twórczością, i będzie mi bardzo miło jeśli zachęceni tym wpisem zechcecie zrobić sobie taki fotelik, ale nie róbcie identycznego - zróbcie taki, by był Wasz, Was oddawał i wyrażał:) Powodzenia:)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz