środa, 26 lipca 2017

Będzie epicko czyli jutowy kosz na doniczkę

Nic tak nie rozbudza mojej kreatywności, nie stymuluje szarych komórek, nie dodaje energii do pracy i chęci do działania jak wizyta w… ale po kolei. 

Dzień był ciepły i słoneczny, ale nie nazbyt upalny. W sam raz na zakupy w moim ulubionym sklepie. Przechadzałam się po nim niespiesznie, czując przyjemny powiew klimatyzacji i podziwiając najnowszą kolekcje tego i owego. Gdy nagle: 

- Pooooomooooocy! - usłyszałam stłumiony acz stanowczy głos, który dochodził gdzieś z prawej strony.



Zatrzymałam się i rozejrzałam. Wokół nie było nikogo. Tylko ja. Sama. W długiej, sklepowej alejce.
Wzruszyłam ramionami, myśląc: „coś mi się chyba przesłyszało” i postąpiłam krok do przodu.
- Pomocy! - poniosło się znowu, tym razem wyraźniej i dobitniej.
Znów stanęłam. Znów rozejrzałam się na boki. Znów pusto.
Nie, to są jakieś jaja – pomyślałam, choć bardzo możliwe, że nie pomyślałam ale powiedziałam, bo z prawej dobiegł mnie głos.

- Nie jaja, tylko worki! - sprostował usłużnie.
- Worki? - powtórzyłam i powiodłam wzrokiem w stronę półki po prawej.
- Worki – potwierdził ten ktoś.

Podeszłam bliżej i wreszcie go zobaczyłam. Patrzył na mnie wzrokiem jelonka z filmów Disneya. Znacie ten wzrok prawda?

- Poooomooooocy. Zabierz mnie stąd – jęknął i zamrugał łzawo powiekami.

Już miałam mu powiedzieć, że sorry stary, ale nie ze mną te numery, bo kto jak kto, ale ja to się na wzrok Bambiego nie nabieram, ale chyba jednak się nabieram, bo jak tak patrzyłam na niego, to ruszyło mnie serducho i zamiast go spławić, zainteresowałam się jego losem.

- A co nie podoba ci się tu? - zapytałam tonem, takim wiecie jednak mocno hardym, żeby sobie nie myślał, że mnie to tak od razu na wszystko można nabrać.
- Tu jest strasznie! – odparł worek złowieszczo i dramatycznie.
- Strasznie? - zdziwiona uniosłam brwi. - Naprawdę? A dlaczego?
- Nuda… - rzucił patrząc na mnie znacząco, po czym umilkł, nabrał powietrza i nieco modulowanym tonem wygłosił znamienne:
Nuda... Nic się nie dzieje – czy zacytował kultowy film celowo, czy tak mu się powiedziało, tego nie wiem, ale z zainteresowaniem nastawiłam uszu, czekając co powie dalej.

- Nic się nie dzieje – powtórzył. - Ciągle to samo, dzień w dzień, te same zajęcia (leżenie na półce), to samo towarzystwo (inne worki), ta sama cena (7.99), ta sama lokalizacja (trzeci regał, piąta półka)... Żadnych nowych wyzwań, żadnych nowych bodźców, żadnych nowych projektów, żadnych nowych perspektyw. Dzień w dzień to samo, jak w kołowrotku.
- No – prychnął, przewracając znacząco oczami w stronę sąsiedniego regału z kołowrotkiem właśnie - jemu to nie przeszkadza, ale w końcu jest kołowrotkiem. A ja? Ja mam większe ambicje! Ja nie chcę przez całe życie tkwić w jednym miejscu, robiąc to samo. Ja nie chcę przez całe życie być zwykłym jutowym workiem z półki w markecie budowlanym. Ja chcę się rozwijać, ja chcę być kimś! Ale tu – przyciszył konspiracyjnie głos – tu nie mam szans na rozwój. Zamilkł, westchnął, po czym oświadczył z determinacją i mocą:
- Muszę się stąd wyrwać!
- Muszę się stąd wyrwać – powtórzył dobitnie. - Bo tu to tylko… - urwał i spojrzał na mnie tak, jakby oczekiwał, że zrozumiem - ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę…

Seksmisją przesądził sprawę.
Zdjęłam go z półki i włożyłam do koszyka.


Potem powędrowaliśmy na dział ze sznurkami i linami… Najpierw trochę spanikował, jak zobaczył, że zbliżamy się do solidnych, jutowych powrozów. Chyba zaczął się obawiać, że zechcę go wieszać. Uspokoiłam go jednak, że nie, nie mam morderczych zapędów. Nie wiem czy mi uwierzył bo przez całą drogę do domu nie odezwał się ani słowem.

Weszliśmy do domu i ja gościnnie do niego:
- Proszę, rozpłaszcz się, tu jest wieszak.
To się rozpłaszczył.


Dałam mu chwilę na rozejrzenie się po domu, a sama poszłam zrobić herbatę. Zapytałam czy też się napije, ale odparł, że dziękuje żywi się energią słoneczną. Niestety w sklepie z braku słońca trochę wychudł i zmizerniał, ale widzi, że u mnie dużo światła więc pewnie sobie przytyje.

Przeszliśmy do salonu. W salonie stała cytrynka. Spojrzał na nią i…
Ale jak spojrzał. Spojrzał mydlano-maślanym wzrokiem. Znacie to spojrzenie? To spojrzenie zwiastujące, że… zaraz zaczną się zaloty. I się zaczęły.
A on zaczął przeżywać: że ona taka egzotyczna (o! jak on lubi egzotykę!), przywodzi na myśl odległe, ciepłe krainy (jaka odmiana po zimnej półce sklepowej!), że pewnie wiele mogłaby mu opowiedzieć o swojej historii i swoich przodkach (o! jak on lubi takie opowieści), no i że do tego wszystkiego piękna jest, znaczy w jego guście (ta zieleń taka soczysta, energetyczna i tak wspaniale komponuje się z jutową burością – tu spojrzał na mnie wymownie).

Zrozumiałam aluzję.

Skoro tak się sprawy miały, to proszę bardzo – nie będę przecież stawała na drodze rodzącego się uczucia. W końcu to może być „początek pięknej przyjaźni” (ach, te cytaty filmowe) lub czegoś jeszcze piękniejszego… W tej sytuacji należało przystąpić do działania.

Wzięłam worek, wzięłam sznurek, wzięłam nitkę, igłę i nożyczki.

Odwróciłam worek i złożyłam ze sobą dwa rogi, a następnie je zszyłam.




Tym sposobem uzyskałam podstawę kosza. Teraz ubrałam doniczkę w worek, a nadmiar worka zawinęłam do środka.




Sznurek przecięłam na pół, uzyskując dwa równej długości odcinki, z których końce każdego zawiązałam w pętelki.


Tak powstały uchwyty kosza, które przyszyłam do worka.


Worek oszalał ze szczęścia!

- Jestem jak nowo narodzony – oznajmił prężąc muskuły, to znaczy uchwyty.


- Jestem taki szczęśliwy - powtarzał raz za razem.

A ze szczęściem wiecie jak jest, nigdy go za wiele, to worek dostał coś jeszcze. Kawałek samoprzylepnej folii tablicowej z napisem.

Bo jak inaczej miałby powiedzieć cytrynce co do niej czuje...?







6 komentarzy:

  1. Piękna ozdoba na domowa roślinę, ciekawsza niż doniczki i osłonki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo:)Dodatkowo ma tę zaletę, że jak się znudzi, to worek się zwija i po sprawie, nie zajmuje miejsca w piwnicy czy garażu gdzie zwykle wędrują doniczki i osłonki - przynajmniej u mnie, bo działam w myśl zasad: nie ma co wyrzucać, w przyszłości zawsze coś z tego można zrobić;)

      Usuń
  2. Wygląda świetnie i wydaje się prosty do wykonania, nawet dla takiego beztalencia krawieckiego jak ja ;-) Fajny pomysł!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo:) I jest tak jak piszesz - kosz w wykonaniu bardzo prosty, a jeśli chodzi o szycie, to jeśli potrafisz przyszyć guzik to i z tym dasz sobie radę. Powodzenia:)

      Usuń
  3. ... ja dalej o Twoim talencie literackim...
    Mój Boże, cóż to za wzruszająca "Historia jednego jutowego worka". Delikatesik po prostu to jest. Spadałam ze śmiechu z krzesełka.
    A pomysł niezwłocznie skopiuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dziękuję Ci serdecznie:) No nie wiem co powiedzieć, zarumieniłam się po prostu, dziękuję:)

      Usuń