środa, 16 sierpnia 2017

Nie traćmy entuzjazmu czyli jak odnowić starą lodówkę

- Nie, nie, w porządku - powiedziała tonem wyraźnie wskazującym, że w porządku nie jest.
- Na pewno?! - dociekałam.
- No przecież mówię, że tak – w odpowiedzi ten sam nadąsany głos. - Wszystko w porządku! W ABSOLUTNYM porządku.
- Pytam, bo widzę, że… - nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwała.
- Właśnie nie wiem czy widzisz?! - krzyknęła histerycznie. - Nie wiem czy widzisz?! – powtórzyła, nie kryjąc zdenerwowania. - Widzisz, a jakbyś nie widziała! Nie widziała absolutnie nic! Nic!!!



- Rany? - zdumiałam się jej wybuchem. - Ale że niby czego nie widzę...? - spojrzałam pytająco.
- Jak to czego?! Że ja tu nie pasuję – rzuciła z żalem i złością. - Do niczego już tu nie pasuję – głos zaczął jej się łamać zwiastując, że lada moment furia zmieni się w płacz. - Rozejrzyj się wokół. Meble nowe, to znaczy nie nowe, ale odnowione, to jakby były nowe, nie? Kafelki nowe, to znaczy przemalowane, czyli jakby nowe, nie? Obrazki na ścianach nowe, wieszak na ściereczki nowy tylko ja – STARA!
Odebrało mi mowę, bo hm… faktycznie, miała rację. Wszystko w kuchni zostało wymienione,  odnowione lub przemalowane, wszystko poza starą, poczciwą lodówką.


- Tylko nie starą! – zastrzegła, jakby czytała w moich myślach. - Tylko nie starą. Mam dopiero dziesięć lat. A dziesiątka to nowa piątka! – oświadczyła z przekonaniem. - A pięcioletnia lodówka to prawie nówka, prawie na gwarancji - zachwalała niczym wytrawny sprzedawca.
- Prawie robi różnicę – zacytowałam i zażartowałam.
Zamrażarka zmroziła mnie wzrokiem.
- Żartowałam – wyjaśniłam, obronnie wznosząc ręce i myśląc, że lepiej jej nie drażnić, bo jak się wkurzy to mi jeszcze lody rozmrozi, a upał był taki, że te lody obiecywałam sobie w myślach jako nagrodę po skończonej pracy.
- Głupi żart – odcięła się.
- Głupi, głupi... – pokornie pokiwałam głową.
- To co robimy? - zapytała, udobruchana nieco moją skruchą.
- Co robimy z czym? - chciałam wiedzieć, bo mówiąc szczerze narobiłam się już tak, że nic więcej robić mi się nie chciało.
- No ze mną! - odparła tonem oczywistej oczywistości.
- Ach z tobą – westchnęłam na myśl o kolejnej robocie. - A co byś chciała?
- Żebyś wykazała więcej entuzjazmu... - znów się naburmuszyła.
- Przepraszam, jestem zmę…
- Proszę – mruknęła wściekle, nie dając mi dokończyć. - Jak malowałaś kafelki to ze śpiewem na ustach, a jak dla mnie masz coś zrobić to ci nagle ciężko. To nagle jesteś BARDZO zmęczona – wytknęła mi, niestety zgonie z prawdą, ale prawdą jest też, że odnowienia lodówki w swoich planach nie miałam. A wiecie jak to jest: człowiek skończył to co zaplanował i już się cieszy na myśli o odpoczynku, a tu nagle ktoś mu dodatkowej roboty dokłada. To ciężko w tej sytuacji wykrzesać z siebie entuzjazm, prawda? W każdym razie mi było ciężko, ale postanowiłam, że jakoś się postaram.

- Masz jakiś pomysł na siebie? - zapytałam, bo zawsze pytam.  Nauczyłam się już dawno temu, że ściany, meble i sprzęty poddawane metamorfozom same wiedzą jakie chcą być. Trzeba ich tylko posłuchać i zastosować się do ich życzenia, bo inaczej sabotują robotę jak mogą i to co miało trwać chwilę, trwa całą wieczność, a efekt, który miał być piorunujący okazuje się żałosny. Tak więc lepiej już ich posłuchać i zrobić je takimi, jakimi tylko chcą być.
- Chciałabym przejść metamorfozę – rozpoczęła lodówka tonem, jakim opowiada się o TEJ sukience, widzianej na sklepowej wystawie – ale nie taką już na amen, tylko odwracalną, że jak mi się znudzi, albo nie będę się czuła, to zawsze będę mogła wrócić do swojego dawnego luku.
- Okej – na znak, że rozumiem pokiwałam głową.
- Chciałabym żeby było klasycznie czyli na przykład czerń. Czerń jest uniwersalna i jest ponadczasowa – wyjaśniła mi lodówka, jakbym nie wiedziała.
Wiedziałam i w myślach już szłam do szafki, wyjmować samoprzylepną folię tablicową co to i czarna jest, i odkleić ją zawsze można jak się znudzi.
- Ale żeby nie było za czarno i za poważnie to chciałabym też jakiś lżejszy akcent, coś takiego na luzie, coś bardziej współczesnego.
- Dobra – mruknęłam, a w mojej wyobraźni jeden po drugim pojawiały się kredowe rysunki, którymi ozdobię folię, to znaczy lodówkę.
- I jeszcze chciałabym coś rustykalnego, prostego i naturalnego - kontynuowała lodówka - coś co by wszystko spajało, takiego coś… - urwała w zamyśleniu – takiego coś, no wiesz…
A ja, no jasne, że wiedziałam. A raczej widziałam... Widziałam sznurek oplatający brzydką, plastikową rączkę od lodówki*.

Nakazałam lodówce stać w spokoju, a sama wzięłam kawałek samoprzylepnej folii tablicowej, kawałek sznurka i kredy, i zaczęłam działać. Wszak wizja musiała stać się rzeczywistością. A kiedy już się stała - mogłam wreszcie zjeść lody. Były idealnie zmrożone. Mniam! 



* opis tego jak zrobić sznurkowy uchwyt krok po kroku znajdziecie w tym poście



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz