środa, 27 września 2017

Malowanie podłogi na biało - historia wzlotów i upadków w VII częściach prozą (odcinek 3)





POPRZEDNI ODCINEK PRZECZYTACIE TU

- To jest farba do podłóg – sprzedawca triumfalnie wręczył mi puszkę V33.
- No tak, wiem, że taka jest, ale poza informacjami od producenta, nie mogłam o niej znaleźć żadnych opinii – zmarkotniałam. - Czy się szybko nie ściera, jak długo się utwardza i w ogóle...
- To jest farba dedykowana malowaniu podłóg – oznajmił pan tonem lektora z reklamy.
- Ja wiem, ale nic o niej nigdzie nie ma – westchnęłam. - A może pan zna kogoś kto nią malował? - zapytałam z nadzieją.
- Nie proszę pani, niestety nie - sprzedawca przecząco pokręcił głową. - A pani mówiła, że chce parkiet malować tak? - upewnił się.
- Parkiet - potwierdziłam.
- A jest pani pewna, że chce pani farbą malować? - zapytał, marszcząc czoło. - Taki parkiecik to najlepiej wycyklinować i lakierkiem pociągnąć. Taki parkiecik w naturalnym kolorze, lakierkiem pociągnięty to najlepiej wygląda. Wiem co mówię, bo mam szwagra parkieciarza. On takie rzeczy z parkietami robi, że... – pan najpierw cmoknął, a potem gwizdnął z uznaniem. - Także jakby co - uśmiechnął się zachęcająco - jakby pani potrzebowała... to namiary na szwagra mogę dać – zaproponował.
- Nie, nie, dziękuję. Ja zostanę przy malowaniu – odparłam.
-  Nie, to nie, trudno – pan szerokim gestem rozłożył ręce, po czym ciężko westchnął. - Chciałem pomóc…
- Tak, tak, ja wiem – pokiwałam głową, po czym podziękowałam mu za tę pomoc i wróciłam do domu.

Bez farby rzecz jasna. Bo co to to nie... Nie będę narażała się na toksyczne opary farby do betonu (przez miesiące, a nawet lata) ani nie będę królikiem doświadczalnym, to znaczy moja podłoga nie będzie królikiem doświadczalnym. Skoro o farbie V33 nikt dotąd nic nie napisał, to nie będę ryzykować malowania nią. Za dużo mam malowania (dwa pokoje i przedpokój). I za dużo do stracenia.

Wieczór upłynął na sprawdzaniu po raz kolejny sieci. I szukaniu informacji na temat tego, kto czym podłogę na biało malował.
Plecy bolały od siedzenia przed komputerem, oczy piekły, a rozczarowanie rosło. Bo niby o białych podłogach sporo w sieci było, ale jakby nic nie było (albo nie umiałam szukać, co nie jest wykluczone;)) … Kiedy już, już trafiałam na jakiś wpis, brakowało mi w nim informacji o tym jak się maluje daną farbą, jak długo ona schnie, a jak długo się utwardza (to nie to samo), jak sprawuje się po czasie, jak wygląda kwestia ścieralności, jak wygląda kwestia żółknięcia podłogi itp., itd., Wszystko na co trafiałam w sieci wydawało mi się niepełne, zawsze miałam jakieś pytania, na które nigdzie nie było odpowiedzi... Aż w końcu, na jakimś forum, trafiłam na wpis (światełko w tunelu!), który – jak mi się wydawało odmieni moje życie. Wpis brzmiał mniej więcej tak (cytuję z pamięci):
„Ja malowałem podłogę zwykłą, białą farbą do drewna, a na to dałem porządny lakier do parkietu i jest ok., nic się nie ściera”.
- Eureka!!! - wrzasnęłam, wyskakując z fotela. - Zwykła, biała farba do drewna i na to lakier do parkietu. Tak właśnie zrobimy! - krzyknęłam entuzjastycznie w stronę męża. - Genialne, genialne, czyż nie?!
Tylko… jakiej marki była ta „zwykła, biała farba”, i jakiej marki był ten „porządny lakier do parkietu” - tego autor wypowiedzi niestety już nie napisał, choć na forum padały liczne o to pytania, ale może tych pytań zwyczajnie już nie doczytał...

Pomysł z malowaniem najpierw białą, zwykłą farbą do drewna, a potem lakierem tak przypadł mi do gustu, że od razu musiałam działać. Farbę postanowiliśmy kupić w markecie budowlanym nazajutrz, za to lakier planowałam kupić już dziś. Bo skoro tuż obok siebie mam sklep z parkietami i lakierami do parkietów to na co czekać? Ubrałam się ciepło (bo był środek stycznia i na dworze mróz trzymał od dobrych kilku dni) i jak na skrzydłach pognałam do sklepu.  

Wizyta w sklepie z parkietami i lakierami do parkietu

- Dzień dobry, proszę pana potrzebuję dobrego lakieru do parkietu, ale takiego naprawdę dobrego, żeby był twardy i bardzo, bardzo odporny na zarysowania – powiedziałam na wydechu.
- A ile pani potrzebuje tego lakieru, bo my sprzedajemy tylko specjalistyczne produkty, przeznaczone dla parkieciarzy i najmniejszą pojemność jaką sprzedajemy to pięć litrów – poinformował mnie pan.
- Pięć litrów, świetnie! - krzyknęłam entuzjastycznie. - Na dwadzieścia trzy metry i trzykrotne lakierowanie pięć litrów powinno wystarczyć – oznajmiłam jakbym parkiety, to codziennie lakierowała. - Czy może nie? - dopytałam, widząc rozbawienie pojawiające się na twarzy sprzedawcy.

No cóż, prawda jest taka, że dotąd żadnego parkietu nie lakierowałam, więc pojęcie o lakierowaniu parkietu miałam mniej więcej takie jak o malowaniu ścian czy mebli (a ściany i meble malowałam po wielokroć). I zupełnie mi w tamtym momencie nie przyszło do głowy, że lakier to ma jednak inną wydajność niż farba, i pięć litrów na dwadzieścia trzy metry to ho…, ho, ho, ho, trochę jednak za dużo).

- Na dwadzieścia trzy metry to lepiej niech pani jedzie do marketu i tam kupi lakier do parkietu – poradził mi pan. - Bo pięć litrów na taką powierzchnię to za dużo. Sporo pani u nas zapłaci, bo my nie mamy tanich produktów, a nie wykorzysta pani tyle tego lakieru. Szkoda pieniędzy, lepiej w markecie.
- W markecie pan mówi? - upewniłam się. - A zna pan jakiś lakier z marketu warty polecenia? - zapytałam z nadzieją.
Pan przecząco pokręcił głową.
- Ja mogę tylko polecić to na czym my pracujemy, marketowych marek niestety na tyle nie znam.
Podziękowałam, pożegnałam się i poszłam.

Wyprawa do marketu budowlanego po raz drugi
  
- Dzień dobry, w czym mogę pomoc? - sprzedawca wyskoczył niczym ten dżin z lampy.
- Dzień dobry – odparłam - szukam farby do drewna, białej, matowej, szybkoschnącej i nieśmierdzącej, i w dużej pojemności, bo tu widzę same małe – wskazałam na regał, przed którym stałam.
- Proszszsz za mną – powiedział pan, zamaszyście obrócił się na pięcie i ruszył w stronę sąsiedniej alejki.
Podreptałam tuż za nim.
- Proszszsz… - pan schylił się, zdjął dwuipółlitrową puszkę z półki i z triumfalnym uśmiechem, prężąc pod firmowym uniformem muskuły, włożył farbę do mojego koszyka.
- Chwileczkę – uniosłam brew i dłoń niczym Cezar – muszę przeczytać etykietę na puszce, bo nie wiem czy się nada – uprzedziłam, studząc jego zapał.
- A co pani chce pomalować? - zainteresował się sprzedawca.
A mi włączyła się w głowie czerwona lampka. O nie, nie, nie powiem mu że parkiet – postanowiłam w duchu, pomna tego, co mnie dotąd spotkało jak się przyznawałam – bo zaraz się zaczną rady i porady, dywagacje czy powinnam czy nie powinnam i co powinnam, i co lepiej, i że nie samodzielnie, i nie wiadomo co jeszcze, z czego żadna z tych rad w niczym mi nie pomoże… O nie, nie, dziękuję nie skorzystam. Bo znowu wyjadę z niczym. A jak tym razem wyjadę z niczym, to już nigdy, przenigdy nie pomaluję tego parkietu na biało. A ja chcę mieć biały parkiet, chcę mieć białą podłogę. I już!
- Altankę na działce – odparłam, bo na etykiecie było coś o schodach, altankach i balustradach.
- Ale – w głosie pana wyczułam wahanie – ale to chyba nie teraz…
- Teraz, teraz, jak najszybciej – odparłam nieuważnie bo moja uwaga w większej części koncentrowała się na etykiecie puszki z farbą, a w mniejszej na rozmowie z panem.
- Ale teraz mamy zimę, malować chyba lepiej na wiosnę? – zapytał zmienionym tonem, tonem spokojnym i ostrożnym, trochę takim tonem, jakim rozmawia się z wariatami.
- Na wiosnę, na wiosnę! - potwierdziłam żywiołowo, odrywając wzrok od etykiety – a co ja powiedziałam? - udałam głupią.
- Że chce pani malować teraz – wyjaśnił mi pan usłużnie – ale teraz przecież się altanek nie maluje, teraz mamy zimę – przypomniał mi pan.
- No pewnie, że się nie maluje! – przytaknęłam ochoczo – Teraz mamy zimę! – powtórzyłam po nim. - Minus dwadzieścia na dworze, kto by tam malował? - zapytałam i zrobiłam minę pod tytułem: ”tylko głupi by malował”.
- No właśnie – potwierdził pan i odetchnął z ulgą. - W czymś jeszcze mogę pomóc?
- A nie, nie dziękuję bardzo, już w niczym, już mi pan bardzo pomógł – zapewniłam z promiennym uśmiechem.
- Pędzle może jakieś do tej farby? - zaoferował pan.
- Nie, nie dziękuję, pędzle mam, wałki mam, wszystko mam. Zresztą to i tak będzie potrzebne dopiero na wiosnę – powiedziałam – bo teraz to wiadomo, zima, zimą nikt nie maluje.
Pan pokiwał głową, uśmiechnął się i poszedł pomagać innym. A ja poszłam po lakier do parkietów.

Malowanie pierwszego pokoju czas zacząć

Parkiet mamy dębowy i poza tym, że przetarty jest w całkiem dobrym stanie - nic go nie podgryza i nie ma w nim wielu ubytków. Drewno jest grube, wygląda jakby wcześniej, przez wszystkie te lata, nikt go nie cyklinował. To dobra wiadomość, bo mamy plan zedrzeć stary lakier do gołego drewna (w myśl zasady: jak remontować to z fasonem), co oznacza, że trochę tej grubości klepek ubędzie. Klepek na szczęście nigdzie nie brakuje, natomiast parkiet miejscami jest porozsychany. Nam te szpary nie przeszkadzają, podobają nam się nawet i nie zamierzamy ich łatać (gdy pomalujemy na biało będzie efekt starej, stylowej, drewnianej podłogi, a nie gładkiej, lśniącej, tafli, bo nie na takim efekcie nam zależy).    
Zaczynamy...


W następnym odcinku:
- czy wreszcie zaczniemy malowań podłogę na biało?
- czy prace pójdą szybko i zgodnie z planem?
- a może znowu wydarzy się coś co pomiesza nam szyki?

Na te inne pytania odpowiedzi znajdziecie w kolejnym odcinku.

NASTĘPNY ODCINEK PRZECZYTACIE TU



2 komentarze:

  1. Mam to od zawsze. Jak chciałam nietypowo zastosować materiał, to słyszałam, że tak się nie robi. To jest do tego, a tamto do tamtego. Rób jak wszyscy, parkietu na biało się nie maluje, też coś:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ha czyli jest nas, niepokornych, więcej. Ja na teksty pod tytułem: "ale wszyscy robią tak i tak" zwykle odpowiadam z uśmiechem: "ale ja nie jestem wszyscy, ja jestem ja". I robię po swojemu. Zawsze:)

    OdpowiedzUsuń