Któregoś dnia
budzimy się i na podłodze zauważamy coś niepokojącego…
Zauważamy żółte plamy. Żółte plamy pojawiają się dokładnie w tych
miejscach, w których pojawiały się gdy malowałam je białą
farbą. Ale dlaczego teraz? Ale...jak to możliwe? Przecież już ich
nie było. Przecież nie było ich gdy lakierowałam podłogę, to
dlaczego…? Dlaczego teraz znowu są? - pytam z rozpaczą, bo w tę
podłogę włożyliśmy już tyle pracy, energii i pieniędzy, że
nie wyobrażam sobie zaczynać wszystkiego od nowa. Dlaczego? - pytam
i pytam, ale wówczas nie znajduję odpowiedzi.
Odpowiedź przychodzi do mnie wiele miesięcy po malowaniu podłogi, gdy odkrywam istnienie grup na Facebooku. Na jedną z takich grup, na fantastyczny, mój ulubiony – Refreszing, ktoś wrzuca zdjęcie stołu z takimi samymi plamami, jakie pojawiały się na moim parkiecie. I ktoś inny zaraz wyjaśnia, że to stół najpewniej dębowy albo mahoniowy, a te drewna tak reagują na farbę – piją ją i piją, i rozwiązanie jest takie, że najpierw na gołą farbę należy położyć lakier, potem ten lakier trochę zmatowić, na to dopiero dawać właściwą farbę i na koniec tę farbę też zabezpieczyć lakierem. Tak, tylko ta wiedza pojawia się u mnie post factum. A wtedy gdy bardzo by mi się przydała...wtedy nie mam o tym pojęcia. Mam za to podłogę w drugim pokoju do pomalowania. Tylko czym ją pomalować skoro sposób z białą farbą i lakierem do parkietu zawiódł? Póki co remontujemy kuchnię i łazienkę, podłogi w drugim pokoju nie ruszamy. Zwlekamy bo nie mamy na jej malowanie pomysłu, a nie chcemy popełniać starych błędów.
Malowanie
drugiego pokoju czas zacząć
Połowa marca, remont małymi (o wiele mniejszymi niż zakładaliśmy)
krokami posuwa się naprzód. W pewien piękny, słoneczny dzień na
mój telefon przychodzi esemes z informacją, że narożnik, który
zamówiliśmy w sklepie meblowym, i na który czas oczekiwania
wynosił sześć tygodni, jest już w magazynie (po dwóch tygodniach
od złożenia zamówienia) i czeka na odbiór w ciągu pięciu dni.
Wiadomość ta cieszy nas i przeraża. Cieszy, bo oznacza, że
Wielkanoc będziemy mogli zrobić u siebie (goście będą mieli na czym siedzieć). Przeraża, bo mamy dokładnie pięć dni na zrobienie
podłogi w drugim pokoju. W tym czasie musimy ją pomalować, musi wyschnąć i utwardzić się na tyle, by można było postawić na niej narożnik. Nie ma
szans, by kartony z meblem zmieściły się w jakimkolwiek innym
pomieszczeniu. W związku z remontem wszystko u nas zastawione jest tak, że
tylko dzięki naszej naprawdę nie najgorszej sprawności fizycznej,
udaje nam się w miarę sprawnie lawirować po tym torze przeszkód,
w jaki zmieniło się nasze mieszkanie.
Jesteśmy przyparci do muru, trudno, trzeba jakoś zrobić tę
podłogę.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy do marketu po farbę.
Wyprawa do
marketu budowlanego po raz szósty
- Ryzyk fizyk, kupujemy tę? - pytam, wskazując na pojemnik z farbą
do podłóg V33 i spoglądając z wahaniem na męża.
- Kupujemy – odpowiada zdecydowanym głosem.
- A jak będzie lipna? Co wtedy? - nagle nachodzą mnie wątpliwości.
- To wtedy będziemy się tym martwić. A może właśnie okaże się,
że jest ok. – mój mąż zawsze jest większym optymistą niż ja.
- Ale może też okazać się, że nie jest ok. I co wtedy?
Napracujmy się, wydamy kasę i co? Rany – głos mi się łamie –
ja już nie mam siły na poprawki, ja już nie mam siły na ten
remont! Myślałam, że będzie łatwiej - głośno przełykam ślinę - myślałam, że w marcu już
będziemy mieli wszystko skończone, a jesteśmy w lesie. Końca nie
widać. I nie wiem, naprawdę nie wiem kiedy my skończymy. Czy my w ogóle
kiedykolwiek skończymy? Zobacz – podsuwam mu pod twarz swoje
zniszczone od farb i klejów, tynków i gipsów dłonie – zobacz, ja
już w ogóle nie mam paznokci. Już w ogóle...
Stoję przed tymi regałami, na środku marketu budowlanego i prawie
ryczę.
- Wszystko będzie dobrze! - zapewnia cierpliwe mój mąż. -
Wszystko będzie dobrze... – powtarza. - Bierzemy ją – decyduje,
sięgając po puszkę z farbą i wkładając ją do koszyka. -
Idziemy do kasy, chodź – mówi, pchając przed sobą wózek z
zakupami.
Pociągając nosem, idę obok niego. I bardzo, bardzo boję się tego
malowania podłogi. Ale chciałam białą podłogę, to mam za swoje.
To mam...
Malujemy drugi
pokój
Na dworze dwadzieścia sześć stopni, rzecz niezwykła i
niespotykana w połowie marca. Otwieramy balkon na oścież, zamykamy
drzwi od pokoju tego i pozostałych pomieszczeń, w szpary pod
drzwiami wkładamy wilgotne szmaty, by pył od szlifowania zatrzymał
się na nich i nie wchodził do pozostałych pomieszczeń. I znowu
zaczynamy od szlifowania podłogi do gołego drewna. To znaczy mąż
szlifuje, a ja panikuję, bo co jak się nie uda, jak farba będzie
zła…?
Podłoga wyszlifowana, umyta, odtłuszczona. W tym pokoju szpary
między klepkami są większe niż w sypialni, niektóre są dość
duże i te decydujemy się wypełnić, resztę, zostawimy jak jest.
Wypełniamy zwykłym, uniwersalnym akrylem. Wpuszczamy akryl w
szparę, wygładzamy go wodą z płynem do mycia naczyń i czekamy
aż zaschnie. Potem – przychodzi czas na malowanie podłogi.
Nie
bez obaw nalewam farbę do kuwety. Zaskakuje mnie zapach farby,
spodziewałam się gorszego, a ten – wcale nie jest zły. W każdym
razie na pewno lepszy niż zapach lakieru do parkietu tej samej marki. Da się
wytrzymać. Zanurzam wałek w farbie. Maluję. Farba dość dobrze
kryje i łatwo się rozprowadza, ale wygląda trochę jak zwykła
olejna farba, myślałam, że da matowe, satynowe wykończenie, a tu
jednak delikatny połysk jest. Kończę bardzo szybko. Zamykam drzwi
od pokoju i idę na spacer, a farba niech sobie schnie. Po kilku
godzinach jest sucha, ale trochę lepka więc nie wchodzimy na
podłogę, tę przyjemność zostawiamy na następny dzień. O
czwartej rano budzą mnie pierwsze, nieśmiałe promienie słońca i
chyba też nerwy, bo zasypiając myślałam co też będzie z tą
naszą podłogą. Wyskakuję z łóżka i biegnę do dużego pokoju.
Otwieram drzwi i schylam się, by dotknąć podłoża, jest suche i
nie jest lepkie. Ostrożnie, na boso wchodzę na podłogę. Rozglądam
się. Jest ok, chyba jest ok. Przyglądam się uważniej.
Kurcze, nie jest ok...
- Jestem załamana! Znów są te żółte palmy – informuję męża, gdy tylko otwiera oczy.
- Pokaż – mąż energicznie rusza w stronę dużego pokoju.
- Ostrożnie, nie w kapciach, na boso – uprzedzam go tuż przed progiem.
- Są – potwierdza, przyglądając się podłodze. - Nie tak dużo jak tam, ale są.
- No właśnie – kiwam głową. - I co teraz zrobimy?
- A ile warstw tu kładłaś?
- No jedną, na razie jedną.
- To połóż drugą i zobaczymy czy po niej też wyjdą.
- Wyjdą, na pewno wyjdą – oznajmiam pewnym swego głosem. - Będzie tak jak w drugim pokoju, milion warstw, a plamy nadal są.
- Może nie będzie. Może po drugiej warstwie znikną – mówi z nadzieją mój mąż.
- Nie znikną – pozbawiam go złudzeń. - Ale drugą warstwę mogę położyć – wzruszam ramionami - w końcu jaki mamy wybór?
Znowu nie jest ok. Znów są żółte plamy, nie wszędzie, nie tak
liczne jak w sypialni, ale są. Pojawiają się. Są. Jestem
załamana.
- Jestem załamana! Znów są te żółte palmy – informuję męża, gdy tylko otwiera oczy.
- Pokaż – mąż energicznie rusza w stronę dużego pokoju.
- Ostrożnie, nie w kapciach, na boso – uprzedzam go tuż przed progiem.
- Są – potwierdza, przyglądając się podłodze. - Nie tak dużo jak tam, ale są.
- No właśnie – kiwam głową. - I co teraz zrobimy?
- A ile warstw tu kładłaś?
- No jedną, na razie jedną.
- To połóż drugą i zobaczymy czy po niej też wyjdą.
- Wyjdą, na pewno wyjdą – oznajmiam pewnym swego głosem. - Będzie tak jak w drugim pokoju, milion warstw, a plamy nadal są.
- Może nie będzie. Może po drugiej warstwie znikną – mówi z nadzieją mój mąż.
- Nie znikną – pozbawiam go złudzeń. - Ale drugą warstwę mogę położyć – wzruszam ramionami - w końcu jaki mamy wybór?
Przecieram podłogę delikatnie papierem ściernym i zmywam wodą, by
pozbyć się pyłu. Do mycia nie używam żadnych detergentów, tylko
czystą wodę. Boję się ewentualnej reakcji świeżej jeszcze farby
na detergent. Kładę drugą warstwę. Po drugiej plam jakby jest
mniej… Wstępuje we mnie nadzieja. Druga warstwa schnie
zdecydowanie szybciej niż pierwsza. Marzec w tym roku rozpieszcza -
słońce świeci, ptaki śpiewają, ludzie chodzą w krótkich
rękawkach i z gołymi nogami, a ja maluję podłogę na biało.
Maluję trzecią warstwę. Trzecia warstwa schnie...
I wyschła. I jest biało. I wreszcie nie ma plam!
Malowanie zajęło dwa dni. Podłoga lepka przestała być niemal
równocześnie z wyschnięciem farby. Producent informuje, że
chodzić można po podłodze po 24 godzinach (my chodziliśmy dużo
wcześniej, praktycznie zaraz po wyschnięciu farby, ale chodziliśmy
delikatnie to znaczy na paluszkach i w białych skarpetkach), a
intensywne użytkowanie podłogi może nastąpić po 72 godzinach. I
właśnie wtedy – po trzech dniach - przyjechał narożnik. Trzeba
go było zmontować i wstawić do pokoju. Montowaliśmy na tej świeżo
pomalowanej podłodze, na której rozłożyliśmy koce. Podłoga, pod
wpływem ciężaru montowanego narożnika, nigdzie się nie oddusiła,
ani nie zadrapała. Był narożnik, była podłoga, można było
urządzać Wielkanoc.
Tuż przed Wielkanocą nasza biała podłoga znów płata nam figla...
W następnym (ostatnim) odcinku:
- co znowu stało się z naszą podłogą?
- czy uda nam się dokończyć malowanie?
- czy cała historia zakończy się szczęśliwie?
- czy malowanie podłogi na biało to był dobry wybór?
- czy polecam białą podłogę czy nie polecam?
Na te i inne pytania odpowiedź w kolejnym, ostatnim już 7 odcinku.
- czy malowanie podłogi na biało to był dobry wybór?
- czy polecam białą podłogę czy nie polecam?
Na te i inne pytania odpowiedź w kolejnym, ostatnim już 7 odcinku.
Jak z sennego koszmaru jakiegoś. U mnie żółte plamy wyłaziły na boazerii w kuchni. Ostatnio zamalowywałam je własnie V33 i na razie jest OK:)
OdpowiedzUsuńHa, ha, no właśnie jak z sennego koszmaru albo "Dnia Świstaka", w kółko przeżywasz to samo;)
OdpowiedzUsuń