- A ty co tej, zapytała po poznańsku od progu i zmierzyła mnie wzrokiem.
-
Ale że co? - odparłam mało domyślnie, zmęczonym głosem.
- No
– powiodła po mnie spojrzeniem - z góry na dół, z dołu do
góry. - Zmieniasz się w udręczoną matkę polkę? Co to za outfit
na powitanie gości? - wskazała podbródkiem w moją stronę. - Czy
to nie ty deklarowałaś, że nigdy przenigdy…
- …
nie będę chodziła po domu w rozciągniętym dresie… -
dokończyłam za nią, cytując moje własne słowa.
-
No! - przytaknęła. - I co?
-
Jak widzisz sporo się zmieniło w tej kwestii – obciągnęłam
bluzę na brzuchu i dopiero teraz zauważyłam resztki śniadania
mojej córki na rękawie. - Punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia – wyznałam smętnie. - Choć siedzenie w tym wypadku to eufemizm, ja nigdy nie siadam – westchnęłam ciężko. - NIGDY! –
dodałam melodramatycznie.
- No
kochana, samo życie... – odparła
lekko, zupełnie jakby nie pamiętała jak to jest być matką małego
dziecka. - Nie jojcz, tylko nastaw na kawę – powiedziała tym
swoim trochę szorstkim tonem, po czym dla równowagi krzepiąco
poklepała mnie po ramieniu i ruszyła w stronę kuchni. - Albo sama
nastawię, w końcu wiem gdzie co masz. A ty siadaj, siadaj skoro
nigdy nie masz okazji. Sama się obsłużę – delikatnie pchnęła
mnie w stronę krzesła przy stole.
Klapnęłam
na nim z ciężkim westchnieniem i podparłam ręką lecącą głowę.
- Znowu w nocy nie zmrużyłam oka – pożaliłam się. - Proszę,
powiedz, że to się kiedyś skończy…
-
Skończy się! - rzekła silnym, pewnym swego głosem. - Gwarantuję
ci, że kiedyś się skończy! - powtórzyła, po czym sięgnęła do
przewieszonej przez ramię materiałowej siatki. - Zupę ci
przyniosłam, żeby nie było, że nie pamiętam jak to jest być
matką „siedzącą” - na dźwięk tego słowa skrzywiła się
wymownie - z dzieckiem w domu – puściła do mnie oko i zaczęła
wyjmować z siatki słoiki obłożone w gazety. - Te dla was, a ten
z czerwoną zakrętką dla małej, w środku ta sama zupa tylko bez
soli i mniej doprawiona – poinformowała mnie, ustawiając na stole
słoiki.
-
Dzięki, jesteś kochana, ale nie…
-
nie trzeba było – tym razem to ona dokończyła za mnie. - Tak,
tak, ja wiem, że ty to jesteś taka dzielna-samodzielna i wszystko
„ja sama”, ale czasami warto dać sobie pomóc, wiesz? -
spojrzała na mnie uważnie.
-
Dzięki – powiedziałam łamiącym głosem, bo nagle zachciało mi
się płakać, trochę ze wzruszenia ( bo o mnie pomyślała i
przyszła z tą zupą, co oznacza, że choć raz nie będę musiała
gotować obiadu, co mocno mnie dziś odciążyło), a trochę ze
zmęczenia, a trochę z jednego i drugiego.
-
Spoko – machnęła ręką, na znak, że to nic wielkiego i nie ma o
czym gadać. - Ja kawę a ty? - zapytała, otwierając szafkę z
herbatami.
-
Melisę – odparłam i potarłam zmęczone oczy. - Albo nie, po
melisie będę jeszcze bardziej senna, pokrzywę – poprosiłam.
- I
co słychać? - zapytała, zapytała stawiając kubki na stole i
siadając naprzeciwko.
-
Sama widzisz – objęłam ręką przestrzeń wokół nas – ja w
dresie, cały dzień w domu, a w chacie syf.
- E…
no bez przesady z tym syfem. Ja tu syfu nie widzę – odparła.
-
Jak nie syf jak syf – zaprzeczyłam gwałtownie. - Kiedyś to
miałam wszystko wypucowane, a teraz … - machnęłam ręką. - Nic
nie mogę zrobić, na nic nie mam czasu, z niczym się nie wyrabiam.
-
Tak to jest przy małym dziecku – powtórzyła.
- No
tak właśnie jest – potwierdziłam – że nawet nie mam kiedy
zlewu doprowadzić do porządku – wskazałam głową na swój
czarny zlewozmywak. - Boję się czyścić sodą żeby nie odbarwiła,
używałam takiego specjalnego środka do czyszczenia, ale mi się
skończył, a ten środek jest tylko w jednym sklepie, a ten sklep
jest daleko i nie mam kiedy tam jechać, i to tak w kółko –
pożaliłam się.
- O
rany, kobieto, trzeba sobie radzić z tym co się ma – uświadomiła
mi.
-
Ale ja nic nie mam – jęknęłam.
- A
założymy się? - zapytała z błyskiem w oku. Energicznie wstała z
krzesła i otworzyła jedną z szafek kuchennych. - Tak myślałam –
mruknęła triumfująco pod nosem i wyjęła z szafki ocet.
-
Ocet masz – postawiła na blacie butelkę.
-
Ocet mam – przyznałam.
-
Ludwika masz – wskazała dłonią na płyn do mycia naczyń.
- No
Ludwika też mam – potwierdziłam.
-
Szczotkę do czyszczenia masz – wskazała drugą dłonią na
pojemnik przy zlewie, w którym leżała szczotka.
-
Szczotkę też mam – odparłam z rozbawieniem.
- No
to masz wszystko czego potrzebujemy – oznajmiła. - I teraz
przystępujemy do części zasadniczej – wygłosiła tonem
prezentera z telezakupów mango. - Podeszła do zlewu i hojnie polała
go Ludwikiem, następnie równie hojnie polała zlew octem, następnie
szczotką wymieszała ocet z płynem do mycia naczyń aż do powstała
piana, którą pokryła cały zlew, następnie wyszorowała zlew
powstałą mieszaniną.
Patrzyłam
na to wszystko z mieszaniną rozbawienia i sceptycyzmu, nie do końca
wierząc w jakiś spektakularny efekt końcowy. No bo ocet i płyn do
mycia naczyń miałby zastąpić mój kosztowny, środek do
czyszczenia czarnych zlewów? Po chwili jednak mój sceptycyzm
zmienił się w entuzjazm bo mój czarny zlew na powrót był...
czarny, a nie czarny z białymi zaciekami, jak jeszcze przed chwilą.
Patrzyłam i nie wierzyłam, że to może być tak proste.
- O
rany, dzięki, dzięki ci bardzo... - powiedziałam oceniając efekt.
-
Drobiazg – pokazowo strzepnęła ręce.
-
Nie, nie drobiazg – zaprzeczyłam gwałtownie – i pomyślałam,
że na tym właśnie polega prawdziwa przyjaźń. Na przyniesieniu w
trudnej chwili słoika z zupą, na bezinteresownej pomocy i wsparciu,
na konkretnym działaniu, a nie udzielaniu dobrych rad, na
zrozumieniu, bo „ja też tam byłam”, na ustawieniu do pionu
kiedy trzeba, a kiedy trzeba poklepaniu po plecach, na powiedzeniu,
że: „kochana, najdłuższa żmija kiedyś mija”, na zmieszaniu
Ludwika z octem...
To
tak niewiele, a równocześnie tak bardzo, bardzo dużo…
P.S.
1 Nie, nie jest to post sponsorowany choć gdyby Ludwik odpalił mi
coś za reklamę, to bym się nie pogniewała;)
P.S.
2 Próbowałam tego patentu z innymi płynami do naczyń, ale mam
wrażenie, że najlepszy efekt daje jednak zmieszanie tego
konkretnego płynu do mycia naczyń z octem.
P.S.
3 Po umyciu zlewu warto przetrzeć go szmatką nasączoną w oleju
jadalnym – to sprawi, że zlew będzie lśnił jak nowy:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz